Władysław Mączkowski wychowywany był w trudnych warunkach, w wielkim ubóstwie, ale i pobożności. Po zdaniu matury wstąpił do seminarium duchownego. Opinie zachowane z tamtych czasów przedstawiają go jako chłopaka skromnego, zamkniętego w sobie, unikającego rozrywek, średnio zdolnego, ale pilnego i spokojnego.
Ojciec Władysława nie doczekał jego święceń kapłańskich, szybko zmarł również jeden z jego braci, który finansowo pomagał swojemu licznemu rodzeństwu. Władysław musiał wówczas prosić o odroczenie opłat czesnego, stypendium przeznaczał na spłatę długu w seminarium, nieustannie borykał się z coraz nowymi trudnościami – nie tylko finansowymi, ale również zdrowotnymi. Ks. Władysław Mączkowski przyjął święcenia kapłańskie w maju 1937 roku i skierowany został do pracy w parafii Słupy. Zapamiętano go tam jako kapłana pogodnego, z bijącą od niego wewnętrzną siłą. Ceniono jego talent kaznodziejski, zwłaszcza podczas kazań pasyjnych. Wielu przychodziło do niego jako cenionego spowiednika, a księża szukali w nim swego kierownika duchowego. On sam wiele czasu spędzał w kościele, skupiony na samotnej modlitwie. Po dwóch latach pracy w Słupach ks. Mączkowskiemu zaproponowano objęcie parafii w Rzadkowie, ale odmówił i został wikariuszem w Szubinie.
1 października 1939 roku aresztowany został proboszcz szubińskiej parafii, ks. Stanisław Gałecki. Wówczas ks. Mączkowski zaczął się ukrywać u miejscowych rodzin i służyć mieszkańcom miasta posługą sakramentalną. Później skierowany został jako administrator do parafii w Łubowie. Tam 26 sierpnia 1940 r. został aresztowany i przewieziony do obozu przejściowego w Szczeglinie. Po trzech dniach spędzonych w prymitywnych warunkach szczeglińskiego obozu ks. Władysław wraz z grupą 525 kapłanów przewieziony został najpierw do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, a w grudniu do Dachau. Otrzymał tam numer obozowy 22760.
Uwięzieni wraz z ks. Mączkowskim księża wspominali, że przez cały czas obozowego życia zachowywał on pogodę ducha i nadzieję na nadejście lepszych czasów, a doświadczane trudności szybko tłumaczył sobie w świetle wiary. Powtarzał przy tym słowa św. Pawła, że „tym, co Boga miłują, wszystko na dobro wychodzi”. Choć sam nie był najlepszego zdrowia, podnosił na duchu przygnębionych, dzielił się nawet swoją porcją chleba, co w obozowych warunkach uchodziło za bohaterstwo. Skierowany do pracy w ogrodzie pracował więcej niż inni – bo nie potrafił udawać. Zimą kazano mu pracować przy usuwaniu śniegu z ulic obozowych – ten wysiłek w trudnych warunkach bardzo osłabił organizm ks. Mączkowskiego.
W maju 1942 r. ks. Władysław coraz gorzej znosił głód i fizyczne zmęczenie. Miał opuchnięte nogi i twarz, nie mógł już maszerować ani nawet stać. Wtedy też zaczął mówić o śmierci – ale wciąż w świetle wiary, z nadzieją na radosne spotkanie z Jezusem. Pewien Austriak, będący sztubowym, próbował ratować księdza dodatkowym jedzeniem, ale jego wycieńczony organizm nie był już w stanie przyjmować pokarmu. Skierowano go do bloku dla chorych, gdzie zaraził się gwałtowną biegunką, która spowodowała śmierć.
Ks. Władysław Mączkowski zmarł 20 sierpnia 1942 r. i został spalony w piecu krematoryjnym. Współwięźniowie zapamiętali go jako tego, kto w straszne życie obozowe wnosił jasność, dobroć i spokój. W ich pamięci została również gotowość ks. Władysława na śmierć – gotowość, która nie miała nic wspólnego z rezygnacją czy ucieczką od cierpienia, ale będąca radosnym oczekiwaniem na spotkanie z Miłością.
Monika Białkowska "Przewodnik Katolicki"
przedruk ze strony Archidiecezji Gnieźnieńskiej:
http://www.archidiecezja.pl/aktualnosci/niezlomni_cichy_pocieszyciel__.html